czwartek, 22 stycznia 2015

Co się dzieje, gdy myślę o przyszłości.

Słowem wstępu pragnęłabym zaznaczyć, że to nie tak, że ja nic nie piszę. Mam kilka postów w szkicach, których nie uznałam za wystarczająco dobre lub po prostu, po wylaniu żali, mi przeszło. To nie o to chodzi, aby się żalić, bardziej - przedstawić swój punkt widzenia. I teraz widzę, że odbiegam od tematu.
Skoncentrujmy się na przyszłości ͵͵trwającej", czyli góra tydzień. Jeśli rozłożylibyśmy się na większy okres, prawdopodobnie nie wyszłabym z depresji. Nie, nie jestem beznadziejnym przypadkiem emo, że przyszłość mnie depresjonuje. Brak jakichkowiek planów na przyszłość już tak. 
Wracając, po raz drugi, do tematu. Przyszłość trwająca jest jeszcze bardziej beznadziejna. Jeśli możemy sobie zaplanować, że za pięć lat będziemy milionerami - będzie spoko. Jeśli zaplanujemy sobie, że za pięć dni będziemy milionerami - będzie zgrzytanie zębów. Przyszłość dalsza przynajmniej pozwala nam mieć nadzieję, że będzie lepiej. Nie mówię o uzdrowieniu gospodarki, ale o tym czymś, co nazywamy potocznie marzeniami. Nie mamy marzeń na przyszłość najbliższą, dlatego nie ma ona nadziei. Brzmi jak czarna wizja, jednak są wyjątki. Wyjątki, które ciężko zauważyć. Fakt, że się ich nie widzi wcale nie jest jakąś wielką dysfunkcją. Właściwie to sami sobie odbieramy możliwość posiadania nadziei w jutrze, mówiąc ͵͵to tylko jutro". Najgorsze są jutra niechciane. Ja mam takie, jutro. Chciałaby je przeskoczyć i udawać, że nigdy nie istniało. Jednak gdyby tak spróbować znaleźć w nim coś dobrego? Coś, co sprawi, że będzie to jedno z najważniejszych ͵͵juter"? I tak codziennie,

Wbrew moich własnych oczekiwań, naładowałam się trochę bardziej optymistycznie. Pomijając fakt, że dalej zamiatanie ulic to jak narazie najleszpe co mogę zgarnąc za 10 lat... 

Pisałam na telefonie, bez zasilacza - laptop umarł. 

Psycho.

(muuuszę definitywnie zmienić ten nick...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz